Ej. Ej. Noo... Ale Stany. To będzie coś!
Stany, jak dla wielu, były naszym marzeniem podróżniczym, ale tylko lekkim, od dawna odłożonym. Gdzieś tam w umysłach krążyły nam inne kierunki, niesprecyzowane, czekające na spontaniczny poryw fantazji i decyzji: to tam teraz chcemy. W grudniową środę, w kawiarni, nawet nie pamiętam czyje, zadźwięczało właśnie to pytanie: a gdyby tak przejechać kilka stanów w Ameryce? Kuba zerknął wtedy z ogniem w powiększonych nagle oczach, w sekundę nakręcony jak zegarek, rozmarzony: „ej. Ej. Noo. Ale Stany. To będzie coś!”. U nas decyzje podróżnicze są proste, szybko zapadające, jakby były sprawnym samo wysychającym klejem. Otwierasz „pomysł”, masz działanie. Kilka dni póżniej, zaraz po wigilijnej kolacji w domach rodzinnych, nastały nasze małe prywatne święta. Z winem, ciastkami, oliwkami i wyszukiwarką lotów z Amsterdamu do USA. Dwudziestego piątego grudnia mieliśmy już wszystko! W kwietniu, na lotnisku znów mogliśmy powiedzieć sobie, to co lubimy najbardziej: podróż czas zacząć!














































